


W latach 90. XX wieku i w pierwszej dekadzie wieku XXI wyższe uczelnie w Polsce zalał niewyobrażalny tłum młodych ludzi. Pamiętam tę jego cząstkę, z którą miałem kontakt – grube setki i tysiące tych, którzy mają mój wpis w indeksie. Zastanawiałem się nieraz, czy oni stawiają sobie pytanie:
Dlaczego studiują?
Jak na nie odpowiadają? Oczywiście, z odpowiedzią nie mają żadnych kłopotów ci, którzy chcą zdobyć wiedzę i umiejętności potrzebne do tego, by zostać inżynierem, lekarzem, adwokatem… Ale jak na to pytanie odpowiadają studenci historii, astronomii, geografii, filozofii, teologii, fizyki teoretycznej, matematyki, studenci tak zwanych nauk czystych, a nie stosowanych, studenci szeroko pojętej humanistyki – wszyscy oni, którzy zaledwie w ułamku procenta mogą liczyć na zatrudnienie po studiach w wyuczonym fachu jako, na przykład, nauczyciele studiowanych przedmiotów?
Pytanie to było ważne i dla mnie, bo uczę filozofii. Ze swoimi rewelacjami wpisuję się w profil nauczania, który nie daje żadnej użytecznej wiedzy.
Rok po roku stawałem przed tym tłumem. Wyróżniały się w nim dwa ekstremalne typy. Pierwszy to cynik. Potrzebuje „papierka”, że ukończył studia wyższe – wszystko jedno jakie, najlepiej takie, na których nie trzeba się zbytnio wysilać. Cynicy bywali różni: wychodzili z wykładu, kiedy tylko podpisali listę obecności. W oczekiwaniu na jej nadejście jeden z nich umilał sobie czas lekturą codziennej prasy. Bywali tacy, którzy zasadniczo nie chodzili na zajęcia, a potem wykorzystywali swą intel (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
Dzieje człowieka - misterium prawdy
Prometeusz, wieża Babel i klonowanie