


27 grudnia 2003 roku
Trochę czasu świątecznego spędziłam na internetowym forum „Nasz Bocian”, czytając o adopcji. Pięknie się to czyta. Naprawdę pięknie. Lecz uświadomiłam sobie, że nawet gdybym serce swoje i Macieja przekonała do adopcji, to nie mamy warunków materialnych odpowiadających wymaganiom „urzędów”. Pokój (duży, co prawda, lecz jeden) z kuchnią, dwie banalnie niskie pensje – ludzie, którzy tam piszą, mają domy, ogrody, ochroniarzy, niańki – możliwości finansowe prawie nieograniczone. Zmartwiłam się tym. To dziwne. Jakbym jednak o adopcji myślała, jakbym się jednak do niej przymierzała…
A w przeddzień Wigilii wydarzyła się rzecz ciesząca bardzo. Odebrałam wyniki prolaktyny. PRL wynosi: 8,32!!!
Zachłysnęłam się tą wiadomością, uskrzydliła mnie ona. Prolaktyna w normie! W cudownej, zwyczajnej normie! Z radości przeogromnej dzwoniłam jeszcze ze schodów przychodni do Macieja, by podzielić się tą cudną nowiną.
A potem szłam rozanielona i ułożyła mi się w głowie z tej radości taka modlitwa:
„Mój Bóg obdarzył mnie szczęściem!
Mój Pan zanurzył mnie w łasce!”.
No bo i rzeczywiście… Dla mnie jest to znak nadziei, dla mnie to zapowiedź łaski. Bo z taką prolaktyną to już dzieci mieć można! Aż się chcę kochać z Maciejem, bo nadzieja we mnie odżyła!
10 marca 2004 roku
Siedz (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.