


Wszedł do salki na pół godziny przed spotkaniem. Był dzisiaj jubilatem, gospodarzem, klucznikiem. Pierwsza rocznica niepicia.
Spotkania grupy AA odbywały się w nastrojowej piwnicy siedemnastowiecznego kościoła Bernardynów. Płacili proboszczowi tylko symboliczną opłatę za energię. Nic nie chciał, ale płacili celowo, żeby się czuć jak u siebie. W swoim domu, budzie, schronieniu, łajbie. Proboszcz był uroczym człowiekiem. Zasuszonym i taktownym. Powiedział, że mają sobie urządzić pomieszczenie, jak im się tylko podoba. Dopóki on żyje, nikt się w to nie będzie wtrącał. A dalej w przyszłość nie ma co wybiegać. Na większość pytań, nieważne czego dotyczyły, odpowiadał: „Wszystko będzie dobrze”. Brało się to albo z jego słonecznego optymizmu, albo z głuchoty. Nosił, co prawda, aparat słuchowy, ale często go wyłączał. Mówił, że nie umie go wyregulować i gdy przy stole odstawia szklankę z herbatą, huk rozlega się taki, jakby bomba wybuchała. To samo w konfesjonale. Nieraz jak ktoś nawet szeptem wyznał grzech lekki, to w uchu był taki grom, że drobne przewinienie urastało do rangi grzechu ciężkiego. Wolał więc swą umiarkowaną głuchotę i uśmiech.
Ela, plastyczka, skorzystała skrzętnie z przyzwolenia proboszcza. Przyniosła do przedyskutowania kilka szkiców, które powstały pod wpływem jej przeżyć z podróży do Ziemi Świętej, a zwłaszcza jednego – przejażdżki po Jeziorze Galilejskim zakończonej gwałtowną ulewą. Po paru tygodniach ściany zostały pokryte freskami przedstawia (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
Dzieje Abrahama Wyrwikufla (I)