


Wielu chrześcijan żyjących współcześnie w tzw. zachodnich demokracjach miewa kłopoty z prawem. Nie chodzi tu tylko o to, że ludzie będący wyznawcami Chrystusa od czasu do czasu dopuszczają się większych czy mniejszych przestępstw. Tak było zawsze i tak pewnie będzie, bo w końcu wszyscy bez wyjątku jesteśmy grzesznikami. Kłopoty z prawem polegać jednak mogą na czymś innym jeszcze. Cóż ma robić chrześcijanin, gdy do kodeksów prawa stanowionego w jego społeczności dodaje się przepisy o dopuszczalności aborcji na życzenie, eutanazji, o małżeństwach jednopłciowych, którym jednocześnie zezwala się na adoptowanie dzieci, o karze śmierci czy takiej wolności słowa, jaka pozwala szydzić z religijnych wiar i obrządków?
Czy powinien ze spokojem przyglądać się tak tworzonemu porządkowi prawnemu w państwie, którego jest obywatelem? Czy powinien się na niego godzić nie tylko w imię demokratycznego konsensu, ale również ewangelicznej miłości, która nakazuje przecież bezwarunkowy szacunek dla drugiego człowieka i dla jego praw? Czy też raczej chrześcijanin musi takiemu porządkowi się przeciwstawiać, bo prawo moralne, prawo Boże, które zna z Objawienia, Prawo pisane z wielkiej litery – jedyne, które do sprawiedliwości prowadzi 1 zawsze, wedle chrześcijańskiej intuicji, powinno stać przed prawami stanowionymi przez ludzi?
Nietrudno dostrzec, że w pytaniach tych czai się pułapka i łatwo, zastanawiając się nad nimi, wpaść w sidła bezradno (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.