


Za szeroko otwartą bramą jest las. Droga prowadzi do domów prześwitujących między drzewami. Po bokach najstarszego z nich, położonego centralnie, stoją drewniane i murowane budynki. Za nim jest łąka z boiskami, obok plac zabaw. Do brzegu jeziora parę kroków.
Ośrodek powstał na półwyspie, w pięknym miejscu. Przed wojną była tu szkoła dla dziewcząt — przyszłych dobrych żon i pań domu. W czasie wojny ośrodek Hitlerjugend (to z tego czasu pochodzą drewniane budynki). Dom Dziecka utworzono kilka lat po wojnie. Dom Dziecka w Bninie — jeden z największych w kraju. Jeszcze niedawno mieszkała w nim ponad setka dzieci, teraz jest ich niecała osiemdziesiątka. Za dwa lata ma być ich tylko trzydzieścioro, czyli tyle, ile da się wychowywać w grupie. Takie jest założenie.
Po południu dzieci wracają ze szkół. Spokojna oaza zaczyna się zmieniać. Każde dziecko niesie w sobie swój świat. Swoje rany, żal, ukryty za maską strach, odrzucenie, potrzebę miłości, złość, wreszcie agresję. Agresję, która zawsze na początku ma źródło w krzywdzie.
— Te dzieci są naznaczone przez los — mówi Romana Chytrowska, pedagog w Domu Dziecka w Bninie. — Niosą bagaż bolesnych doświadczeń. My, którzy mieliśmy normalne rodziny, którzy byliśmy kochani przez rodziców, ich nie rozumiemy.
Tylko część daje się uratować do normalnego życia — przyznają moi rozmówcy. Niewielu ma szansę dobrego ustawienia się w&nb (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.