


„O, synu diabelski, pełny wszelkiej zdrady i wszelkiej przewrotności, wrogu wszelkiej sprawiedliwości, czyż nie zaprzestaniesz wykrzywiać prostych dróg Pańskich?” (Dz 13,10).
Czasy obecne doczekały się przeróżnych, mniej lub bardziej celnych interpretacji, wielu autorów często pastwi się nad nimi, oddając się swoistej kontemplacji ohydy. Postmodernie, a więc sprzyjaniu powszechnemu umieraniu, nadawano różne etykiety. Trzaskają w imadłach słów pojęcia, no cóż, skoro człowiek stał się pasją niepotrzebną...
Czas postmoderny jest czasem triumfalnego niszczenia umysłu, triumfu sadowiącego się z uznaniem przy okazałych ruinach. Tylko świeży zapach dymów i kurz wojenny ciągle wzniecany na nowych teatrach bitew potrafi jeszcze uzasadnić życie i ochotę robienia czegokolwiek. Umieranie stało się dziś rzemiosłem.
Przyglądając się postmodernie, tej najbardziej narzucającej się sferze współczesnego świata, zaproponowałbym inne, duchowe spojrzenie na obecną rzeczywistość.
Mianownikiem tłumaczącym wiele zjawisk w kulturze i wiele postaw współczesnych ludzi jest przewrotność. Posiada ona wiele twarzy, oblicz ubóstwianych i nadętych. Tkwi we wspólnej podświadomości, jakby cień rzeczy.
Policzkowanie sprawiedliwości i prawdy
Przewrotność jest zimną, cyniczną niewiernością, odchodzeniem w dalekie strony od sprawiedliwości. Właśnie sprawiedliwość jest tutaj najbardziej zakwestionowana. P (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.