


Niektóre czynności nie sprawiają nam najmniejszych problemów. Jedną z nich jest szufladkowanie. Wszystko, co odbiega od szeroko rozumianej normy, nierzadko bywa wrzucane do wielkiego worka z napisem „fikcja”. A to, co fikcyjne, nie budzi niczyjej pogardy — broń Boże! — nawet urozmaica i osładza życie; to twarde życie, które nie oszczędza. I chociaż pan czy pani X, pretendujący do miana osób inteligentnych, nie zlekceważą wielkich systemów filozoficznych wypracowanych przez wieki średnie, to na myśl o Tristanie i Izoldzie uśmiechną się pobłażliwie. Niekoniecznie dlatego, że są parą legendarną. Uśmiechną się, bo ta miłość średniowieczna, tak namiętna i płomienna, jest tak nierealna...
Drugą równie łatwą czynnością jest ukiczowienie — nieuchronna konsekwencja odrealnienia wielkich dramatów, wielkich tragedii, zamiana żywych osób w bohaterów literackich. Okrywają się więc kurzem na dnie naszego worka, a wyciągamy ich na chwilę wtedy, gdy chcemy się zrelaksować, oderwać od rzeczywistości. Błąd. Oni tak naprawdę zbliżają nas do rzeczywistości. Zbliżają, wyznaczając normę opartą na logice miłości.
Heloiza i Abelard. Diana i Jordan — znacznie mniej dziś znani. Nie sposób jednoznacznie wskazać różnice i podobieństwa między nimi, nie popadając w schematyzm, ale warto przyjrzeć się ich historiom oddalonym od siebie w czasie o jedno stulecie, by logikę tę spróbować na nowo wydobyć.
Dostęp do treści serwisu jest płatny.
Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.