



Zanim zaproponuję odpowiedź na tytułowe pytanie, chciałbym zadeklarować, na co zamierzam sobie pozwolić: a mianowicie na wzięcie w obronę niektórych przynajmniej artystów (zarówno w sztukach wizualnych, jak w literaturze i kinie) wykorzystujących w swoich dziełach motywy religijne w celu prowokacji. Wydaje mi się bowiem, że mimo wielu nieżyczliwych dla naszej religii wystąpień (nie tylko i nie przede wszystkim artystycznych) nie powinniśmy ulegać odruchom alergicznym i odrzucać wszystkich dzieł, które, nieraz jedynie z pozoru, wydają się nie dość pobożne.
Wyrwani z oczywistości
Czym jest prowokacja artystyczna? Jest to zuchwałe naruszenie oczekiwań odbiorcy, bezpardonowe zaatakowanie w dziele sztuki poglądów, wartości (estetycznych lub/i etycznych) oraz przyzwyczajeń, które odbiorca uznaje za oczywiste. Kiedy się przyjrzeć temu określeniu, łatwo zrozumieć, dlaczego prowokacja pojawiła się dopiero w sztuce nowożytnej (wcześniej, tzn. przed, licząc z grubsza, połową XVIII wieku, mogły się zdarzyć pojedyncze dzieła budzące dezaprobatę odbiorców, ale nie wynikały one z założonej przez autora strategii). Otóż warunkiem, bez którego pomysł na prowokację artystyczną nie mógł się pojawić, było zerwanie z realizmem poznawczym, tzn. z poglądem, że rzeczy doświadczamy takimi, jakie one są. Uświadomiono sobie, że między człowiekiem (podmiotem poznającym) a poznawanym przedmiotem działa coś jeszcze: zmysły (które mogą zawodzić), aprioryczne kategorie umysłu, przed-sądy, wytworzone historycznie paradygmaty poznawcze, język. Czyli prowokacja artystyczna to chwyt, możliwy dopiero w świecie t (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.