



ROMAN BIELECKI OP: Często pan myśli o śmierci?
JAROSŁAW MIKOŁAJEWSKI: Odpowiedzią są moje wiersze – chwila skrajnej szczerości. Jest w nich dużo śmierci, do tego stopnia, że kiedyś zadzwoniła do mnie Julia Hartwig i powiedziała: „Boję się o ciebie. Dochodzisz do niebezpiecznego punktu w opisie poczucia zagrożenia, kruchości i nietrwałości. To, co piszesz, wykrada się z poezji do życia”. Może tak jest, ale śmierć jest dla mnie ważną i wierną towarzyszką.
Moje dzieciństwo upłynęło w niewytłumaczalnym dla mnie (i nigdy do końca niezrozumianym) lęku, że moi rodzice mogą nagle umrzeć. Myślę, że to była jakaś forma dziecięcej nerwicy, ale wtedy byłem w stanie przeklęczeć całą noc do godziny szóstej, czyli do momentu, kiedy mój ojciec wstawał do pracy, prosząc Boga o to, żeby nie umarł. Po cichu mówiłem sobie i zaklinałem rzeczywistość, że to się nie może stać.
I kiedy nagle, choć wiele lat później, zmarł mój ojciec, napisałem tomik Kołysanka dla ojca. A w nim wiersz o tym, że na nic są te wszystkie rzeczy, te recepty na skrócony oddech. Recepty – modlitwy. Bo śmierć przyszła, a ja miałem wtedy 32 lata i odebrałem to jako niewysłuchaną modlitwę dziecka, którego też już nie ma.
Co zostało z tamtych doświadczeń?
Od tamtej pory zastanawiam się często nad rzeczami, które w stosunku do niego źle zrobiłem, i tymi, których nie zrobiłem. Nie daje mi to spokoju. Walczę ze swoimi wyrzutami sumienia. Tak naprawdę nigdy nie zdążyliśmy porozmawiać o jego przeszłości. Nie dowiedziałem się, jak wyglądało jego życie (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
Roman Bielecki OP - ur. 1977, dominikanin, absolwent prawa KUL oraz teologii PAT, redaktor naczelny miesięcznika "W drodze", mieszka w Poznaniu. (wszystkich teksty tego autora)