



ON
Maleństwo, 1850 gramów (choć to już 38. tydzień), nie rusza się, nie odzywa, nie umie pić.
Serce bije nieprawdopodobnie szybko, choć przed cesarką biło coraz wolniej, coraz w o l n i e j,
c o r a z w o l n i e j.
– Dziwny przypadek. Nie wiemy, co dalej robić.
Codziennie o siódmej rano u dominikanów msze święte i modlitwa. Prośby i podziękowania. Sił przybywa.
Inkubator przy oknie, majowe słońce, robi się gorąco, coraz goręcej… Uff, ktoś zauważył! Skończyło się tylko zapaleniem płuc. Wciąż kroplówki i karmienie sondą. Serce Syna to przyspiesza, to zwalnia, masa ciała spada.
Jesteśmy sami, możemy go dotknąć, pogłaskać… przez okienko. Wymiana spojrzeń. Odkręcony kran. Dłoń skropiona.
Synu, ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Syn walczy dzielnie, jakby od tej chwili dzielniej! Wierzymy, wiemy, że już będzie z nami.
– Najlepiej, gdy Synem zajmie się bardzo doświadczona lekarka w innym szpitalu.
– Ludzie mówią, że jest ostra, potrafi powiedzieć do słuchu, ale wie, co robi.
O tak! Wie, co robić! Chce (!) wiedzieć, wypytuje pół godziny, godzinę… Dobra, mądra, konkretna, wymagająca. Tak, to właśnie ona. Pani doktor Mariola. Czujemy jej miłość, umiłowanie życia człowieczka – człowieka. Wystarczył miesiąc na krześle przy łóżeczku i już są dwa kilogramy! Jedziemy do domu. Dziękujemy, pani doktor, serdeczności! „Serdeczności” – to jej słowo na pożegnanie. „Serdeczności” są, będą z nami już na zawsze.
(...)
Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.