


Późnym wieczorem wracałem do klasztoru. W oknach salki rekreacyjnej – salonu, w którym spędzamy razem wolny czas – zobaczyłem światło i ucieszyłem się, że będę mógł jeszcze chwilę posiedzieć z braćmi. Dookoła stołu, w ciepłym świetle lampy, zebrała się spora grupka. Rozprawiali o czymś żywo. Zaszedłem do kuchenki, żeby wziąć coś do picia, po czym wróciłem i usiadłem w fotelu, w pewnym oddaleniu od kręgu rozmawiających. Nie zdążyłem się jeszcze dobrze umościć, kiedy nagle bracia, jeden za drugim, zaczęli wychodzić – trafiłem na koniec rozmowy. Ostatni bąknął coś o tym, że „hm… trochę głupio zostawiać cię samego, ale wiesz… późno jest”, i czmychnął, widząc, że kiwam głową ze zrozumieniem. Zostałem sam. Po chwili drzwi znowu się uchyliły. Wszedł brat Benek, żeby zrobić sobie herbatę przed snem.
– Poszli już? – zapytał.
– Jak widać – westchnąłem.
– A ty co tak siedzisz?
– Właśnie dziś miałem napisać tekst o samotności dla „W drodze”, więc siedzę tak sobie i rozmyślam – w tym momencie cała sytuacja wydała mi się nagle dość komiczna.
Benek zaparzył herbatę, usiadł przy stole i ucięliśmy sobie pogawędkę.
Porządny gość.
I uprzejmy: kiedy mówiliśmy sobie „dobranoc”, zarzekał się, że nie został ze mną z litości.
* * *
Kiedy byłem dzieckiem i przychodzili do nas znajomi lub krewni – a przychodzili dość często i przesiadywali do późna, jedząc, pijąc i prowadząc niekończące s (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.