


Kościół miesza się do polityki! To hasło zrobiło karierę zaraz po 1989 roku. Wcześniej używali go zasadniczo ubecy i partyjny beton. Trzeba jednak przyznać, że niekiedy duchownym mieszają się porządki. Bywa, że księża angażują się w popieranie jakiejś opcji politycznej albo konkretnego polityka z zapałem większym niż przy odmawianiu brewiarza. Znam pewnego duchownego, który twierdził, że za premiera Marcinkiewicza (swego czasu gorliwego działacza ZChNu) dałby sobie rękę uciąć, no a teraz – po znanych wyczynach pana Kazimierza – jest mu bardzo głupio. Częściej bywa tak, że okrzyki obrzydzenia z powodu mieszania się księży do polityki nie wypływają z racjonalnych przesłanek, a jedynie z chęci ograniczenia prawa Kościoła do głoszenia swojej nauki. Nie brakuje bowiem takich, którzy uważają, że jacyś przedstawiciele organizacji gejowskolesbijskich mogą głośno przekonywać posłów do swoich racji, ale biskupi o swoich racjach mogą szeptać tylko w kruchcie.
Kiedyś już o tym pisałem na tych łamach, ale temat „mieszania się” w kontekście debaty o in vitro wciąż powraca. We wrześniu biskup Kazimierz Górny, przewodniczący Rady ds. Rodziny, skierował list do parlamentarzystów w sprawie ustawy dotyczącej sztucznego zapłodnienia. Czytamy w nim m.in., że procedura in vitro jest niedopuszczalna, gdyż „poczęcie dziecka metodą in vitro powoduje śmierć jego braci i sióstr w stanie embrionalnym”. Ponadto znajdujemy w liście wskazanie na naprotechnologię jako (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.