


Szanowny Lwie;
Nie byłem dobry dla brata Saumona, choć to on przyniósł mi wiadomość, że jadę do Polski. Był to dzień, w którym postanowiłem skończyć ze swoim lenistwem i włóczeniem się po ulicach Paryża. Zabrałem się ostro do pracy. Pełen dziwnej gorączki zapełniałem kartki zeszytu, szukałem odpowiednich słów, wygładzałem zdania. Pomysły same spływały mi pod pióro. Chciałem wreszcie pokazać im, że potrafię, że nie można traktować mnie jak żebraka donaszającego po zmarłych sfatygowane rzeczy. Chciałem i sobie samemu udowodnić, że panuję nad formą, że styl mój jest coraz bardziej niewymuszony, zdyscyplinowany i rzeczywiście służy opowiadanej historii. Ale czy była to cała prawda o moim pisaniu?
Nie jestem jak wszyscy inni
Bo jak wiesz, Szanowny Lwie, gdy sięga się po pióro i pochyla się nad kartką papieru – chodzi nade wszystko o podbudowanie naszego wyobrażenia o sobie i nie jest wcale wykluczone, że wtedy chcemy zrobić coś przeciwko komuś, bo tak jest przecież najłatwiej. Ileż to sił tajemniczych uruchamia się w nas, ile niepodejrzewanych dotąd energii zaczyna w nas pulsować! Przekonani o naszej szlachetnej racji, nie przerywając pisania, wsłuchujemy się w ten słodki a uspokajający głos, że jeszcze trochę i staniemy się wzorem prawdziwej troski o drugiego, strażnikami wszelkich cnót wbrew wszystkiemu i wszystkim. Ale jak sam dobrze to wiesz – nie kieruje nami żadna troska. To tylko nasze niepowodzenia szukają prostego odwetu na ludziach i sp (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.