


Szanowny Lwie,
było święto u Kikujusów i Arthur przywlókł się z misji oglądać tańce.
Piszę o tym do Ciebie, choć tak naprawdę stać mnie tylko na płacz nad moim bohatersko nieudanym życiem. Dobrze ukryty w szopie na narzędzia przysięgałem na krew koguta, że zabiję Kinaniui i posiekam go na kawałki. Ale trwało to tylko chwilę i ciekawość, co się dzieje w wiosce na placu, gdzie odbywała się ngoma, zwyciężyła. Podczołgałem się do szpary między deskami i intensywnie się przyglądałem, jak korowód zmienia kierunek, nabiera lekkości i tempa. Oczy wyłaziły mi z ciekawości i usta miałem pełne kwaśnego kurzu, który wzbijały stopy tancerzy. Wtedy zrezygnowałem z zabójstwa Kinaniui i z prostego żalu, że nie mogę z bliska widzieć przygotowujących się do następnego tańca moranów i ndito, rycerzy i dziewcząt, a może bardziej ze wstydu i wstrętu do samego siebie po tym wszystkim, co przed kilkoma miesiącami ściągnąłem na siebie przez moją bezgraniczną głupotę, postanowiłem skończyć z sobą. Nie od razu jednak, gdyż chciałem zobaczyć jeszcze tańce par, kiedy to dziewczęta ufnie stają na stopach wojowników i nie dotykając ziemi, dają się prowadzić moranom pilnym i uważnym, którzy wtedy zapominają o swoich przewagach, samochwalstwie i kogucim zapamiętaniu, a stają się prawdziwymi opiekunami kobiet.
Wstyd
Ktoś jednak z hałasem odsunął na bok drzwi od szopy, odsunął, bo zawiasy ukradł ktoś za niepamiętnych czas&o (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
O MŁYNARZU, KTÓRY BYŁ NACZELNYM