


Na imię ma Trzydziestolatek i został słabo opisany w literaturze monastycznej, która gorącym uczuciem darzy nowicjusza, czterdziestolatka i szacownego starca. Te trzy okresy życia zdają się jej kluczowe w poznawaniu Boga, łatwo też się je opisuje, gdyż dostarczają ostrego materiału obserwacyjnego, charakterystycznego i jędrnego, obrosłego przez wieki anegdotą i skondensowanego w symbolu. Życie codzienne w opactwie przekonuje nas jednak, że tak naprawdę to w Trzydziestolatku zbiegają się wszystkie drogi prowadzące do wielkiej świętości, wielkiej zdrady, przeciętności, pełni życia, samozniszczenia.
Trzydziestolatek
Trzydziestolatka nikt nie chce, sądząc, że „młody, piękny i sobie poradzi”. We wspólnocie jest to już poważny konkurent do funkcji, władzy — więc trzeba się go strzec lub orać nim bezlitośnie, uspokajając sumienie argumentami wziętymi wprost z jego postępowania, deklaracji, propozycji i rozpoczętych — czasami z wielkim sukcesem — dzieł. Gatunek to dziwny i irytujący, bo tak naprawdę — na pierwszy rzut oka — nie wiadomo, czego właściwie chce i na co czeka. Nowicjusz wiadomo — jest głupi, pretensjonalny, podniecony własną świętością i bezwstydny w swoich mistycznych świadectwach, wie jednak dobrze, gdzie są schowane konfitury — to znaczy ma świadomość, że jest oczkiem w głowie wspólnoty i tak czy owak zostanie mu wiele przebaczone. Jest też nie w pełni poczytalny, bo oślepiony blaskami własnej osoby i nie na darmo mówi się o  (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.