


Opowiadał mi frater Adalbertus:
„Siedziałem kiedyś na skwerze na osiedlu blokowym i obserwowałem gromadkę bawiących się dzieci. Panował tam raczej chaos: maluchy biegały, jazgocząc, i trudno było wywnioskować, na czym polega zabawa. W pewnym momencie gdzieś z wysoka, prawdopodobnie z jednego z okien w bloku, dało się słyszeć wołanie: „Samuelu! Samuelu!”, lecz żadne z biegających dzieci nie zareagowało. Pomyślałem sobie, że to jakiś nieposłuszny bachor. Siedziałem tak, patrząc na tę czeredę, kiedy usłyszałem za sobą głos wypowiadający moje imię:
– Bracie Adalbercie! Bracie Adalbercie!
Odwróciłem się i zobaczyłem grzebiącego w śmietniku dziada z potarganą brodą. Dziad ów musiał mnie skądś znać, skoro wołał po imieniu, a i mnie wydawał się znajomy. W każdym razie jeden element jego ubioru na pewno już widziałem: zielone sznurowadła w butach. Odezwałem się doń:
– Czego chcesz ode mnie?
– Czy mógłbyś mi pomóc odszukać piętnaście złociszów w tym śmietniku?
– Czemuż to? Czyżbyś je tam zgubił? – zapytałem, podejrzewając, że coś kręci.
– Ba! Chciałbym mieć tyle pieniędzy do zgubienia.
– Czyżbyś więc widział, że komuś tam wpadły, i teraz chcesz je znaleźć i oddać?
– Tego też, niestety, nie mogę powiedzieć. Po prostu szukam piętnastu złociszów. Jak zn (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.