


Wizyta w Poznaniu Wojtka Wiśniewskiego, przyjaciela i pisarza z Warszawy, otworzyła mi oczy na zjawisko, którego od lat nie mogłem zidentyfikować ani nazwać.
Kiedy nawiedził mnie ten dystyngowany starszy pan i pragnął usiąść do rozmowy, kilkanaście osób zajętych sobą i najważniejszymi sprawami na świecie zrobiło taki rejwach, że nie wytrzymałem i ryknąłem na nie, żeby się wyniosły, bo nie słyszę już ani siebie, ani mojego gościa. Uczyniły to, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi.
Wojtek Wiśniewski, ostatni harcerz i romantyk Rzeczypospolitej, pasjonat rozmów i wywiadów z ludźmi, którzy tworzyli Polskę. Polskę, która już dzisiaj nie istnieje. Jego książki Pani na Berżenikach i Ostatni z rodu czyta się z wielką przyjemnością jako opowieści o kraju i ludziach, którzy bezpowrotnie odeszli. Wojtek jest poławiaczem tych ostatków, żarliwym konserwatorem przejawów naszej dawnej tożsamości. Mam wrażenie, że się chce schronić w swoich rozmowach i książkach przed banałem dzisiejszego życia. Jest człowiekiem wysokiej kultury. Przychodzi i jest, a przede wszystkim słucha. Cenię jego wrażliwość – on zrobi wszystko, aby zaskoczyć kogoś swoją o nim pamięcią. Mam tego liczne dowody. Pozostał tak inny w zachowaniach w stosunku do ludzi, w myśleniu i sposobie mówienia, jakby Jałty i Peerelki nie było. Obcując z Wojtkiem Wiśniewskim, ma się wrażenie, że to przybysz z innego, lepszego, da (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.