


Opowiadał mi frater Adalbertus:
„Pewnego razu, by odetchnąć od przesiąkniętego grzechem ludzkiego rojowiska, od tej Sodomy i Gomory, którą jest dzisiejszy świat, wybrałem się w samotną wędrówkę po górskim pustkowiu. Wieczór mnie zastał z dala od ludzkich siedzib. Słońce chyliło się ku zachodowi, a góry były puste jak okiem sięgnąć. Jedynie na jednym z pobliskich szczytów zobaczyłem dziwny budynek z doskonale okrągłą kopułą. Zaraz skierowałem swe kroki w jego kierunku, ale i tak dotarłem tam już po zapadnięciu zmroku. Kiedy zapukałem do drzwi, otworzył mi starszy mężczyzna w okularach i z siwą brodą.
— Przepraszam, że tak późno... — nie skończyłem zdania, bo natychmiast mi przerwał:
— Ależ proszę się nie przejmować, dopiero zaczynamy pracę.
— Jaką pracę? — zdumiałem się.
— Jak to jaką! Obserwację obiektu!
Przyznam się, że mnie to trochę zdezorientowało. Spytałem:
— Obiektu? Jakiego obiektu?
— To braciszek nie przyszedł tu, żeby zobaczyć obiekt?
— Nie. Nic nie wiem o żadnym obiekcie i myślę, że tak naprawdę mnie on nie dotyczy. Zjawiłem się tu zupełnie przypadkowo.
— Aha, braciszek jest niedoinformowany. Obiekt jak najbardziej braciszka dotyczy, a w dodatku niewiele brakowało, a nie tylko nie mielibyśmy o czym rozmawiać, al (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.