


Któż z nas nie słyszał legendy o bazyliszku? Ów podstępny potworek, pół–kogut, pół–wąż, który jednym spojrzeniem zabijał śmiałków pragnących zdobyć nieprzebrane skarby, gnieździł się, jak powszechnie wiadomo, w podziemiach jednej z warszawskich kamienic na Starym Mieście. Trzeba było dopiero sprytu i podstępu jakiegoś szewczyka czy krawca (ciekawe, że te dwa zawody są w baśniach darzone szczególnym upodobaniem), który posłużył się lustrem, aby bazyliszek padł rażony mocą swojego własnego morderczego spojrzenia.
Bajka ta tak bardzo zżyła się z naszą narodową kulturą, że gdyby przyszło nam opracować jakiś wybór w rodzaju, powiedzmy, Klechd polskich, to bez wahania byśmy ją tam umieścili, pewni jej rodzimych korzeni. A przecież postać mitycznego potwora przywędrowała do nas ze starożytnej Grecji i Rzymu, z pism takich uczonych, jak Arystoteles, Pliniusz czy legendarny Hermes Trismegistos, którzy z całą powagą opisywali go jako jeden z gatunków węży. Wykształceni na ich dziełach filozofowie i uczeni średniowiecza bez wahania umieszczali bazyliszka w swoich bestiariach i tym sposobem, z księgi do księgi, z ust do ust, przerażające monstrum dotarło do naszych czasów i naszej kultury. Historia zaś z lustrem, czyż nie przypomina do złudzenia greckiego mitu o bohaterskim Perseuszu i strasznej Meduzie? Żywotność pewnych obrazów i toposów w kulturze jest doprawdy zdumiewająca.
Domi (...)
Dostęp do treści serwisu jest płatny.
Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.