


Od dziesiątków lat amerykański mit głosił, że mężczyzna jest silny, prężny, energiczny, pnący się w górę, natomiast kobieta — zależna, bierna, bez aspiracji wykraczających poza wypełnianie roli żony i matki. Na liście pożądanych cech kobiecych oprócz sprawności w prowadzeniu domu górowała umiejętność podobania się i służenia mężczyźnie. Zjawisko to zintensyfikowało się szczególnie po II wojnie światowej. Zwolniono z pracy cztery miliony kobiet, żeby dać zatrudnienie wracającym z wojny mężczyznom.
Koniec lat czterdziestych to także okres szybkiego rozwoju telewizji. Właśnie media tworzyły kodeks męskości i kobiecości poprzez nieustanne definiowanie i różnicowanie tradycyjnych ról związanych z płcią. Ekran — duży i mały — konsekwentnie przekonywał, że podczas gdy mężczyźni określali się w działaniu, kobiety stanowiły przedmiot, rekwizyt. Taka była wymowa westernów, operujących skrajnie spolaryzowanym modelem supermęskiego bohatera i zawsze ozdobnej kobiety, cnotliwej czy niecnotliwej. Podobnie miała się sprawa z filmową produkcją święcącego tryumfy Disneya. Jego wczesne obrazy, sięgające do klasycznych baśni, opartych na tradycyjnej dychotomii płci, utrwalały wizję dziewczyny zawsze fizycznie bardzo atrakcyjnej, efemerycznej, niemającej kontroli nad własnym życiem. Seriale telewizyjne lansowały wzór kobiety uzależnionej od męża, idealnie zadbanej kury domowej, radośnie godzącej się na rolę służącej czy wręcz męczennicy.
Feminizm protestuje przeciw „mitom”

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.