


Wszystko wokoło zaczyna już świecić jak bożonarodzeniowa choinka. Wystawy sklepowe próbują namówić nas do wczesnego zakupu prezentów, zaczynamy spotykać Mikołajów na ulicach i coraz częściej widujemy napisy – nie wiedzieć czemu w języku angielskim – „Merry Christmas”. Życie nabiera przedświątecznego przyspieszenia. Mimo tego wszystkiego nie mogę oprzeć się wrażeniu, które najpełniej wyraża tytuł jednego z rozdziałów Podróży z Herodotem Ryszarda Kapuścińskiego, że „stoimy w ciemności otoczeni światłem”.
W liturgii adwentu natomiast czytamy tęskne teksty Izajasza i odprawiamy roraty jako wyraz czuwania i oczekiwania na mającego narodzić się Boga-Człowieka. Dla dzieci w kościołach budujemy schodki, po których figurki Józefa i brzemiennej Maryi na osiołku każdego dnia wspinają się o stopień wyżej, w kierunku żłóbka w Betlejem. Właściwie nic zaskakującego: co roku udaje się im tam dotrzeć.
Tymczasem w tym nadmiarze sztucznego przedświątecznego światła i pobożnej frazeologii o czuwaniu i oczekiwaniu możemy zagubić rzeczywistość modlitewnej walki w Ciemności i z ciemnościami w nas i wokół nas. I właśnie „Ciemność” (pisana dużą literą) i „walka” stają się rzeczywistościami oczekiwania i dojrzałego wołania „Przyjdź” do Boga Żywego.
Być cierpliwym
Nie pamiętam dokładnie książki Jerzego Andrzejewskiego Ciemności kryją ziemię. Tytuł przypomniał mi się podczas porannej modlitwy, kiedy zacząłem się zastanawiać nad rodzajem ciemności, które okrywają serce.
Na początku waż (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.