


Nasz zabiegany i zagoniony czas, w którym przeżycia i wrażenia w wielkim tempie mieszają się ze sobą, nie ułatwia nam kontemplacyjnego przeżywania naszego życia. Strumień słów i obrazów, jakimi zalewają nas media i reklamy, jest coraz szybszy i jeżeli tylko pozwalamy porwać się jemu, toniemy w nim. Kto chce być sobą albo — co jest prawie tym samym — kto chce należeć do Boga, musi trzymać się z dala od tego strumienia. To nie jest wygodne, ale jest niezwykle proste.
„Wróć duszo moja do swego spokoju” (Ps 116,7)
Koniecznym warunkiem kontemplacyjnego podejścia do życia jest wewnętrzny i zewnętrzny pokój. Jest on przeciwieństwem stresu. Stres jest prawie nieomylnym symptomem, że nie żyję życiem, które byłoby „skoncentrowane w moim wnętrzu”. Stres pociąga mnie ku powierzchni i w dużej mierze powoduje, że tracę z oczu Boga, a świat postrzegam w krzywym zwierciadle, ponieważ nie patrzę na niego oczyma wiary. Stres, zgodnie z definicją szwedzkiego słownika, to „życie w napiętych i wyczerpujących okolicznościach charakteryzujących się brakiem czasu”. Właśnie to wrażenie braku czasu jest typowe dla stresu i stoi w sprzeczności z postawą wiary, która zakłada zaufanie i oddanie samego siebie.
Większość z nas ma wiele pracy. Jednak my nigdy nie mamy jej za wiele. Zawsze jest czas na to, co powinniśmy zrobić. Kiedy Bóg powierza nam jakieś zadanie, to daje nam na nie czas. Jeżeli czasu nie ma, to zadanie nie pochodzi od Niego. Patrząc bliżej, nigdy nie można mówić o prawdziw (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.