


Boże Narodzenie w Rosji i na Ukrainie — przynajmniej zewnętrznie — nie przypomina naszych świąt. Nie ma tej atmosfery, która w najmniejszej polskiej wiosce objawia się już w grudniowe wczesne poranki, kiedy dzieciarnia z lampionami wędruje na roraty. Dzieje się tak dlatego, że prawosławne święta Bożego Narodzenia obchodzone są według kalendarza juliańskiego, czyli trzynaście dni później. Jest też powód wielekroć ważniejszy: związany z walką z Bogiem. To, że w tę najdłuższą i najpiękniejszą noc w roku miasta na wschód od Zbruczu, pomimo zimowego piękna, są tak bardzo szare, wynika głównie z tego drugiego powodu. Blisko osiemdziesiąt lat walki z Bogiem porodziło szarość... Szarość, która przytłacza... Szarość, która boli...
Pomimo tego w wigilijny wieczór wywędrujemy całą rodziną hen, tam na Wschód.
Będziemy razem z siostrą Zofią — od ponad pół wieku dominikańską skrytką, która to na swoich wątłych plecach, nie wiedzieć skąd pochodzącą mocą, wyniosła z płonącego kościoła świętej Katarzyny na Newskim Prospekcie krucyfiks dwa razy większy od niej samej. Będziemy z Borką Mazurem, który nie ma domu i dla którego jedynym schronieniem jest Kościół i petersburski klub Polonii. Będziemy z panią Tamarą Pietkiewicz, Polką, która przez osiemnaście lat łagiernej udręki tak nauczyła się aktorstwa, że została legendą rosyjskiego teatru... I z panią Marią Świderską, z ukraińskiego Charkowa, d (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.