


Dziękuję Agnieszce
Andrzej Wajda po raz kolejny zekranizował literaturę — niewiele filmów w jego dorobku zrealizowanych jest w oparciu o oryginalny scenariusz. Po raz kolejny zaadaptował na potrzeby ekranu wielką literaturę narodową i kolejny raz udało mu się to zrobić po mistrzowsku, choć niearcydzielnie, jak w wypadku „Popiołu i diamentu”, Wesela czy lepszej niż pierwowzór literacki „Ziemi obiecanej”.
Trzynastozgłoskowiec istotą kina
Mistrzostwo Wajdy w „Adama Mickiewicza Panu Tadeuszu” (bo tak brzmi tytuł w czołówce filmu) wynika po pierwsze ze znalezienia sposobu na adaptację literatury, której teoretycznie na ekran przenieść się nie da. Obserwując dyskusję prasową przed realizacją filmu, można było odnieść wrażenie, iż drugim (obok reżysera) bohaterem pisanych artykułów był trzynastozgłoskowiec (aż dziw bierze, iż nikt nie pokusił się o przeprowadzenie z nim wywiadu). Wajda pokazał, iż język arcypoematu nie jest wielkim problemem — ci zresztą, którzy pamiętali ekranizację Wesela, wiedzieli, iż nie w języku jest przeszkoda (nie pierwszy raz kino sięgnęło do klasyki literackiej pisanej szykiem przestawnym, rymami i przeniesieniami — najbardziej jaskrawym przykładem są ekranizacje Szekspira). Nieco upraszczając, można powiedzieć, iż film żywi się mniej lub bardziej skomplikowanym trzynastozgłoskowcem (bo nawet w ko (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.