



Gdy Górnik grał z Romą, to było święto. Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku telewizorów było mało, dlatego na mecz albo na film chodziło się w gości. Między domami wędrowały pielgrzymki. Potem ulice pustoszały.
Bogdan Reder z rodzicami odwiedzał ciocię i wujka. Trzy rodziny wpatrywały się w czarno-białych piłkarzy, a przy każdym golu skakały pod sufit. – Co tam się wyrabia na górze? – mieszkająca piętro niżej babcia z niepokojem patrzyła na rozhuśtany żyrandol. Mama Bogdana wielkim fanem futbolu nie jest, ale do dziś wczesne składy Górnika zna jak pacierz, na pamięć.
Nie módl się o kontuzje w drużynie przeciwnika1
Bogdan przez całą szkołę średnią grał wyczynowo w futbol, wprawdzie jako obrońca, ale owszem, do bramki też trafiał. Marzył o dziennikarstwie sportowym, o komentowaniu meczów. Na msze chodził z taką samą gorliwością jak na boisko.
Mariusz Zapolski mieszkał półtora kilometra od stadionu Legii. Biegał po boisku z trampkarzami, nie miał jednak wielkiego talentu do piłki. Nie brakowało mu natomiast kolekcjonerskiej wytrwałości: zbierał koszulki, metalowe odznaki klubów, zdjęcia, autografy piłkarzy Legii i drużyn przeciwnych. Żył futbolem, podawał piłki podczas meczów zawodowców.
Henryk Surma – od Bogdana i Mariusza starszy o pokolenie – rozgrywał mecze piłką szmacianką. Skórzaną też miał, ale oszczędzał ją na ważniejsze okazje. Zimą grał z kolegami w cymbergaja – na guzikach były nazwiska piłkarzy Cracovii i Wisły. Henryk był zawsze Cracovią.
Piłkarzem Cracovii był Fryderyk, brat (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.