


Stereotypy są paskudne, wiem o tym. Dlatego Szanownego Czytelnika proszę o wybaczenie – zaraz bowiem przywołam jeden z nich. Otóż istnieje – nie wiem, czy bardziej wyidealizowany, czy dość mocno autoironiczny sielski obraz śląskiej prowincji, na który składają się: górnik, fajka, ryczka (niski stołek bez oparcia) i gołębie (w wersji na bogato dochodzi do tego jeszcze piwo, ale to nie będzie ta wersja). Górnik jest „po szychcie”, czyli po pracy, albo – w wersji niedzielnej – po mszy i obiedzie, a prawdopodobnie przed nieszporami. Siedzi na ryczce, pyka niespiesznie fajeczkę i spoziera leniwie, choć wzrokiem znawcy na pocztowe gołębie, które hoduje albo on sam, albo któryś z sąsiadów (w wersji na bogato w scenie występuje jeszcze domek i ganek, ale niech się Szanowny Czytelnik zadowoli ryczką zlokalizowaną przed familokiem).
Oto obraz skonsumowanej szczęśliwości, osiąganej wprawdzie na krótkim dystansie jednej – dwóch wypalanych fajek, ale będącej w zasięgu ręki, możliwej mimo piekła kopalni czy wręcz na przekór jemu. Nie chcę teraz rozważać, czy ta idylla kiedykolwiek była obecna w realnym doświadczeniu. Ten obraz wystarczy mi jako ucieleśnienie tęsknoty za szczęśliwością, która na Śląsku przybrała akurat taki kształt. Jest bowiem w nim jedna cecha, której – uważam – ignorować nie należy. Jakaś skrajna wręcz ascetyczność (jej ucieleśnieniem jest bez wątpienia ryczka – siedzenie niezbyt komfortowe, co rzuca się w oczy, zwłaszcza jeśli silesian dream zestawić z american dream i jego bujanym fotelem na (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.