



Wschodnia, Kilińskiego, Franciszkańska, Zgierska… Okolice dworca Łódź Fabryczna. To niewiarygodne, ale biedę w Łodzi widać w samym centrum miasta. Warszawa, Kraków i Wrocław chowają biedę. Łodzi na to nie stać. – Miasto wygląda tak, jakby 1989 rok nigdy się nie zdarzył – mówi ojciec Paweł Gużyński, przeor klasztoru dominikanów w Łodzi. – Są całe połacie miasta, całe rewiry dotknięte erozją.
Gdy mówię „Łódź”, ojciec Gużyński odpowiada: „kocie łby, betonowe płoty, fabryczki z powybijanymi szybami w oknach”. Erozja miasta i jego mieszkańców pogrążonych w przaśnym PRL-u.
– Czy można im pomóc? – pytam zaczepnie ojca Pawła.
– Nie – po chwili milczenia odpowiada dominikanin. – Oni nie chcą pomocy. Im jest tak dobrze. Nie mają skąd zaczerpnąć zmiany.
Jak wyglądały narodziny wolności w Łodzi? Po 1989 roku zakłady padały stopniowo, jeden po drugim. Bezrobocie wśród kobiet sięgało 70 procent. W 1992 roku władze miasta rozważały ogłoszenie bankructwa. Niektórzy porównują Łódź do Detroit. Amerykańskie miasto straszy porzuconymi halami produkcyjnymi i biurowcami. Jak Łódź jeszcze kilka lat temu. Dzięki Bogu polskie prawo nie przewiduje czegoś tak drastycznego jak bankructwo całego miasta. Rząd dopłaca do budżetu Łodzi.
Miasto upadało po cichu. Media wolały pokazywać biedę PGR-ów. Szwaczki, spod których rąk wychodziły koce, spodnie, sukienki i pościel na eksport do ZSRR, nie miał (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.