



„Nienawidzić siebie jest łatwiej, niż się zdaje. Łaską jest zapomnieć siebie. Ale gdyby wszelka pycha w nas umarła, najwyższą łaską byłoby kochać pokornie samego siebie jak każdy z umęczonych członków Jezusa Chrystusa” – napisał Georges Bernanos w Pamiętniku wiejskiego proboszcza. Do tych słów wrócę za chwilę.
Żyjemy w ciekawych czasach. Wszystko wskazuje na to, że idą jeszcze ciekawsze. Tytułowa miłość samych siebie też już nie jest taka jak kiedyś. Cichaczem dokonał się w niej swoisty przewrót kopernikański – poczciwy św. Paweł nie mógłby się już posłużyć sformułowaniem w stylu: przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje (por. Ef 5,29). I nie chodzi tylko o dość popularne dziś samookaleczanie się czy zaburzenia łaknienia (np. anoreksję lub bulimię), ale o podstawowe odniesienie do samych siebie. Ciało, a dokładniej jego wyidealizowana wersja, jest złotym cielcem współczesnej kultury, znakiem czasu, symptomem obecnych trudności z miłością własną. Sądzimy, że podobając się sobie, wreszcie zaczniemy siebie kochać. Jakże bardzo się mylimy…
(...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.