



Marcin chciałby zapomnieć. Chciałby wymazać ze swojego życia kilkanaście lat cierpienia, ciągłych upokorzeń, ukrywania się, tłumaczenia, odrzucenia. Tych wścibskich pytań. Jakby miał jakąś skazę, jakby był trędowaty.
Chciałby zapomnieć o długim warkoczu, który mama mu zaplatała i który pozwoliła mu obciąć dopiero, gdy był w piątej klasie. Chciałby też zapomnieć o czarnej sukience w różowe kwiatki, z białym kołnierzykiem, którą musiał zakładać w niedzielę, w święta i na inne uroczyste okazje. O bluzce z falbankami i o tym, jak nie chciał pójść ubrany w spódnicę na egzamin gimnazjalny.
Najgorsze? Co jest najgorsze? Najgorsze jest to, że jesteś sam, że nikt cię nie rozumie, że nie rozumie cię twoja mama, choć jest najbliższą osobą w twoim życiu. Nie chcesz jej zranić, nie chcesz, żeby płakała, złościła się, krzyczała. Myślisz sobie: Dobra, jakoś wytrzymam. Poświęcę się. Żeby jej nie było ciężko. Żeby nikt jej nie mówił, że ma dziecko dziwoląga. W małej miejscowości dziecko dziwoląg to przekleństwo. Wiedziałem, że jest jej trudno, że nie ma męża, że wychowuje mnie sama. Próbowałem ją zrozumieć. A jednocześnie chciałem, żeby ona też zrozumiała mnie. Że ja nie jestem tym, kim jestem. Że to jest jakaś pomyłka. Oszustwo. Wię-zie-nie.
Marcin chciałby zapomnieć, a ja go proszę, żeby sobie przypomniał, jak to było. Żebym mogła zrozumieć. Żebyś ty mógł zrozumieć. Żebyśmy razem przeszli z nim te kilkanaście lat jego życia.
Przeszli? Raczej przeczołgali się. Żeby opowiedział, jak uciekł z tego więzienia. Od życia do życia. Choć może należałoby napisać od bycia do życia.
(...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.