


Odwiedziłem niedawno znajomego proboszcza, człowieka wierzącego, aktywnego, ojca swojej parafii. Jednym z niezwykłych działań Jacka jest próba zmobilizowania mieszkających na plebanii księży do wspólnej modlitwy: odmawiania brewiarza czy uczestnictwa w adoracji. Kiedyś zagadnął jednego ze swoich konfratrów: „Słuchaj, mamy kaplicę, mamy w niej Najświętszy Sakrament, jest doskonała sposobność do modlitwy. Nigdy jednak cię w kaplicy nie widziałem. Dlaczego tak się dzieje?”. W odpowiedzi usłyszał: „Nikt mnie nigdy nie uczył, jak się modlić samotnie, w ciszy”. To stwierdzenie trochę proboszcza zaskoczyło, ale po namyśle przyznał mu rację. W seminarium był co prawda czas przeznaczony na adorację, ale dla wielu kleryków oznaczał on męczarnię; żaden z przełożonych nie wprowadzał ich bowiem na drogę modlitwy kontemplacyjnej.
Słuchając słów Jacka, przypomniałem sobie opowieść Marii, która na co dzień praktykuje jogę. Kiedyś przy okazji rozmowy z innymi uczęszczającymi na ćwiczenia powiedziała, że jest chrześcijanką. Wywołało to wielkie zdziwienie. Inni deklarowali się bowiem jako buddyści, sympatycy hinduizmu albo po prostu ludzie poszukujący swojej ścieżki duchowej. Żadnemu z nich nie przyszło do głowy, by w Kościele szukać przestrzeni duchowej inspiracji. Kościół kojarzył się im bowiem z różnymi sprawami, ale na pewno nie z medytacją, kontemplacją czy duchowością. „To smutne, że tylu ludzi nie znalazło w Kościele odpowiedzi na swoje duchowe pragnienia” – skomentowała tę sytuację Maria.

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.