


Stefan Szczepłek
Goście odbywającej się w połowie grudnia gali Grand Press przy wyjściu otrzymują kalendarz książkowy typu agenda, zawierający tyle kartek, ile dni w roku, a nawet więcej, żeby zmieściły się przydatne dziennikarzom informacje. Zastanawiałem się, czy w tym roku też będą kalendarze, przynoszące mi szczęście. Jeszcze były. Bo że kiedyś się skończą – nie mam wątpliwości. Młodzi ludzie coraz rzadziej korzystają z kalendarzy – wszystko mają w głowach i telefonach.
Oczywiście mógłbym sobie taki kalendarz kupić. Tyle że kalendarza nie powinno się kupować. To moja teoria, że jeśli kalendarz dostanę w prezencie, to będę miał dobry rok. Mogę go kupić komuś, ale nie sobie. Mam szczególny sentyment do kalendarzy.
Kalendarze ścienne podlegają modzie. Były już na nich zdjęcia najciekawszych miejsc na świecie, sportowych samochodów i niekompletnie ubranych młodych kobiet. Nie musiały nawet być aktualne (kalendarze, nie kobiety), a i tak cieszyły się popularnością. Kiedy w filmie Stanisława Barei Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz dyrektor Krzakoski w warsztacie samochodowym rozdawał kalendarze, ustawiała się do niego kolejka. Mimo że były na ubiegły rok.
Kalendarze książkowe niemal w ogóle się nie zmieniają i na tym polega ich nieprzemijająca wartość. Służą celom praktycznym, a nie estetycznym. Są jak stary model telefonu, zrobiony wyłącznie w celu przeprowadzania rozmów. Krótko mówiąc: są dla ludzi, którzy najlepsze lata wszelkiej aktywności mają za sobą, a ich technologiczny rozwój zatrzymał się zaraz po erze drewnianych liczydeł.
Zaliczam się d (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.