


Paulina Wilk
Przyszli wszyscy, którzy mogli. Prawie wszyscy punktualnie. O dwadzieścia lat starsi.
Ale upieraliśmy się w rozmowie, że nic a nic niezmienieni. Tamten schudł, ta ma inną fryzurę, ale kształt życia się zgadza. Jesteśmy tą samą historią, tymi samymi bohaterami wykazującymi ciągłość i związek z czasem nie tyle minionym, co kontynuowanym.
Łatwo, zaskakująco łatwo być i tu, i tam. Mieć prawie czterdzieści lat, te kłopoty, doświadczenia i bieżące chwile szczęścia. I mieć wciąż tamte dziewiętnaście lat, tamto poczucie humoru i pozbawione odpowiedzi pytania.
Ta naturalność bycia sobą ze sobą jest naszym wspólnym dziełem. Snujemy cienką nić przyjaźni, widując się w różnych konstelacjach, uprawiając wzajemne zaufanie, lojalność i lubiąc się na różne sposoby, ale konsekwentnie i bez taryfy ulgowej.
Dlatego znów otwieramy białe wino kluczami do mieszkania i siedzimy na ławkach w parku nad klasztorem tak jak wtedy, bez poczucia biograficznego uskoku. Spotkaliśmy się powspominać maturę, uśmiechnąć do tamtych dzieciaków, z których żaden nie miał beztroskiego życia. Nasze domy chwiały się i trzeszczały, niektórych nie udało się utrzymać w całości. Nasze światy nie były stabilne, nasze przystanie nie były bezpieczne. Dorastaliśmy w kruchości jak rozedrgane linie. Wcale nie było pewne, czy dalej pobiegniemy prosto, czy trzęsienia ziemi ustaną i wszystko się ułoży. Ułożyło się – ale przecież każdemu inaczej, za inną cenę i z odmiennym odczuciem spełnienia. No i samo się nie ułożyło – życie to jest robota.
Przychodziliśmy wtedy do parku rano, przed (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.