


Paulina Wilk
To są drobne zdarzenia. Właściwie dałoby się je ignorować. Chyba tego dotychczas próbowałam – machnięcia ręką, że minie, że nie można z pojedynczych powiewów od razu wnioskować zmiany klimatu. Ale gromadzą się i tężeją. Te małe sprawy, od których codzienność robi się smolista, trudniejsza do zamieszkiwania. Przestraszająca.
Wyprowadzam psa, chodzi w trawie między blokami. Nagle głowa z okna. Ryk, bluzg. Wulgaryzmy nie do powtórzenia. W skrócie chodzi o to, że mam się z tym kundlem i jego odchodami wynosić, najlepiej na Madagaskar. Zamieram, bo nie pojmuję, co się dzieje. Trawnik to przestrzeń wspólna, według zwyczaju, ale i Naczelnego Sądu Administracyjnego, mam prawo tu być, w dodatku sprzątam po swoim psie. Skąd ten atak? Potem otwieram szeroko oczy. Bo bluzgi padają z ust staruszki. Staruszki! Skąd ona wzięła w swoim gardle te wyrażenia? Odpowiadam, tłumaczę. Wreszcie i ja krzyczę.
Takich obelg wylanych na głowę z okien było w tym roku już kilka. Trochę się boję wychodzić z psem.
W pociągu z Krakowa, ekspresie klasy premium, czyli tym dla ekonomicznie uprzywilejowanych, awantura. Dzieci biegają w tę i z powrotem po wagonie, hałasując. Ktoś zwraca uwagę rodzicom, żeby znaleźli dla nich zajęcie nieprzeszkadzające innym pasażerom. W odpowiedzi: bluzg, macierzyńska uraza, epitety. A po tej krótkiej wymianie ognia, której większość przysłuchuje się ze stalowymi minami, ale przyspieszonym pulsem, następuje martwa cisza. Już nikt ani słowa. Może wstyd z powodu braku odwagi cywilnej, może gniew pomieszany z rozczarowaniem, że n (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.