


Wojciech Ziółek SJ
„Będąc młodym proboszczem” na wysuniętej placówce we Wrocławiu, przyjechali do nas z pomocą na Wielkanoc nasi scholastycy, czyli młodzi jezuici jeszcze w trakcie formacji.
Takie przyjazdy to wieloletnia i bardzo pożyteczna dla obu stron tradycja. Dla starszych, którzy są już kapłanami, okres przedświąteczny to głównie siedzenie w konfesjonale, dlatego na wszystko inne brakuje czasu. Dla młodych wyjazdy do wspólnot to przerwa w studenckiej codzienności, doświadczenie pracy duszpasterskiej i smaku realnego życia wspólnotowego. Przyjeżdżają więc, pomagają ogarnąć dom, przygotowują liturgię, uczestniczą w niej, a potem świętują razem ze starszymi. Opowiadają im o tym, jak się kształcą, a w zamian słuchają opowieści o blaskach i cieniach bycia jezuitą. Po takim wspólnym świętowaniu u młodych wzrasta pragnienie kapłaństwa, by kiedyś móc innym opowiadać budujące historie, a starsi ze spokojem zasypiają, wiedząc, że będzie miał ich kto pochować.
Wszystko, co ważne, dzieje się w nocy, a najważniejsze w Wielkanoc. Wtedy też tak było. Właśnie się zakończyła długa, uroczysta i prześliczna (tak, tak, u jezuitów!) liturgia Wigilii Paschalnej. Skończyła się już procesja rezurekcyjna, wybrzmiały gromkie Alleluja, ludzie się już wyściskali ze sobą, zapewnili, że „prawdziwie zmartwychwstał!”, i wychodzili z kościoła, który – zasnuty mgłą kadzidła – szybko pustoszał. My też szykowaliśmy się do wyjścia, mając w świadomości nie tylko czekające nas następnego dnia obowiązki, ale też perspektywę tego, co będzie już za chwilę: parafialnej uczty (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.